Pierwszy raz…

„Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady” – chyba każdy z nas choć raz słyszał to stwierdzenie. Właśnie to zdanie spowodowało, że nigdy mi nie było po drodze na połoniny. Gdyby nie Kurs Przewodnika, pewnie nadal by były odkładane na kiedyś.

Bieszczad. Tak TEN Bieszczad – forma przeze mnie umiłowana. Dlaczego Bieszczad a nie Bieszczady? Podobnie jak Beskid (dawniej jako zmiękczone Bieskid) – od dawien dawna oznaczały pasmo graniczne, które oddzielało Polskę, Ruś i Węgry (w różnych wariantach nazewnictw państw, wszak historia tutaj byłą bardzo burzliwa).

Bieszczad mnie zaskoczył pod wieloma względami. Wyprawa w majówkę wiązała się z dużą ilością ludzi na szlakach i punktach widokowych – na Tarnicy kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset osób. Widoki inne niż w ukochanym Beskidzie – bo prawie cały czas to samo, ale i tak pięknie. Wyzwaniem dla mnie zdecydowanie była panorama z Bukowego Berda i Tarniczki – gdzie pięknie było widać Połoninę Caryńską, Wetlińską, Wysoki Dział, Rawki, Pasmo Otrytu, Magurę Stuposiańską, ale również Gorgany z Jajkiem Ilemskim, Połoninę Borżawą, Pikuj, Połoninę Równą, Horską Horę i Góry Slańsko-Tokajskie (Słowacja-Węgry). Pięknie, po prostu pięknie.

Tym razem jednak największe wrażenie zrobiły, nie góry a to co jest, a raczej to czego już nie ma w dolinach. Pozostałości nieistniejących wsi łemkowskich i bojkowskich – to właśnie one skradły serce. Na mapach zaznaczone pogrubioną kursywą, a w terenie tylko zdziczałe sady, miejscami nienaturalnie wypłaszczony teren, który może wskazywać, że stał tu budynek, i cerkwie – przeniesione, odbudowane, przerobione na kościół katolicki. Te miejsca tak bardzo wryły się w duszę, że aż krzyczą wróć. Mój Bieszczadzie – wrócę!